sobota, 12 lipca 2014

Szpital w Sulęcinie.

Sobota 5 lipca dzień zapowiadał się zwyczajny....
Około południa córa zaczęła mi gorączkować. Najpierw 38 'C, później 39'C i tak do wieczora zbijałam jej temperaturę, która wracała. Ok 21.00 zaczęła jeszcze bardziej rosnąć do 40'C. Gdy córa miała 40,22'C weszłam z nią do chłodnej kąpieli tuląc do swojego ciała. Żadnych innych objawów, nic.
Temp. spadła do 38,6'C po czym znowu do góry 40,2'C. Zaczęła córcia mieć dreszcze, spanikowałam ok godz. 23:30 zadzwoniłam po pogotowie, bo męża w domu nie było a ja bez auta. Panowie przyjechali jakoś po pół godzinie, zbadali, podali czopek i zawieźli do szpitala. W tym czasie temperatura spadła do 37'C. Podróż trwała ok 30 minut od nas od domu do szpitala. Było chłodno, córcia zaczęła marudzić, bo wymęczona już tą gorączką, spać chce a tu musi siedzieć. Bardzo dobre podejście do dzieci miał Pan z karetki, pozdrawiamy serdecznie.
Trafiłyśmy na oddział Motylkowy dziecięcy. Michalinka gorączkowała w sumie jeszcze dwa dni i nie wiadomo było od czego. Apetytu w ogóle nie miała, ale za to dużo piła wody. Gorączka utrzymywała się najniżej 37,6 do 40'C dobijała. Dostawała kroplówki przez ten czas, pobierali jej krew, mocz. Zrobili prześwietlenie płuc. Podawali już nawet jakiś antybiotyk, który nie działał, gdyż gorączka wracała bardzo szybko. Gdy nic nie działało albo chciałam wydłużyć czas między podawaniem jej kolejnego leku na zbicie gorączki, wkładałam córę do wody po czym stopniowo dolewałam chłodniejszej. Straszne było patrzeć na dziecko z gorączką... taka bezradność w sercu ścisk. Szpital a oni nie wiedzą co jest mojemu dziecku- koszmar. Ponoć norma cpr jest 5 a Michalinka miała 120. Po drugiej dobie po wynikach z krwi i moczu zmienili jej antybiotyk, który zadziałał. Okazało się, że to angina, lekko powiększone migdałki i nic poza tym. Niby nic a jednak angina. Bardzo miłe pielęgniarki na oddziale dziecięcym były. Każda jedna podejście do dziecka miała super. Byliśmy tam przez 6 dni i nie spotkałam się z nie miłą obsługą. Zawsze było wszystko wyjaśnione, wytłumaczone. Gdy coś potrzeba nam było zaraz było robione. Wkurzało mnie jednak jedna tam zasada. Przy pobieraniu krwi, czy zmianach welfronu nie wolno było matce być przy dziecku. Dziwny wymóg. Stałam w tym czasie jak słup pod drzwiami i słuchałam jak moje dziecko płacze. Na szczęście córcia dzielna była zawsze. Płacz był chwilowy i krótki, to bardziej chyba ze strachu. Samej mi łzy cisnęły się do oczu stojąc tak przed pokojem zabiegowym. Dzielna moja królewna, nawet dostała dyplom za dzielność jak i za zbadanie gardła. Foto po niżej tylko jednego jakoś tak wyszło. 
Gdy gorączka już spadła (po 2 dobach) Michalinka zaczynała jeść. Rozkręcała się też i w śmiałości do otoczenia. Coraz częściej wychodziła z pokoju i zwiedzała. Zapoznała się też z pewną Majeczką koleżanką z sali. Razem spędzały już czas aż do wyjścia. Teraz to już tylko z górki... bawiły się, rysowały, oglądały bajki razem. Czas leciał, córcia dochodziła do zdrowia. Odstawili kroplówki uffff.... nie lubiłyśmy obie tego. Pojawił się też w ostatnie dni młody Pan Doktor, który wywarł na mnie jak i na córce super wrażenie :) Każda Pani doktor również przesympatyczne i wszystko pięknie nam wyjaśniały i cierpliwość dobrą miały. Jednak ten Pan Doktor w bordowym kubraczku "rodzynek" chyba szczególnie córce pod pasował. Jemu jednemu bez żadnego "ale" pozwalała robić ze sobą co chciał. Na korytarzu jak się mijali nawet cześć sobie dawali. Wyszłyśmy w piątek popołudniu. Antybiotyk jeszcze ma brać doustnie przez pięć dni. Na szczęście już w domku!
Zachwalać mogę szpital w Sulęcinie. Byłyśmy pocieszane, zrozumiane, wysłuchane. Nie wiem jak na innych oddziałach, lecz od samego przyjazdu karetką po przyjęcie w izbie przyjęć, panie pielęgniarki, czy lekarzy aż do momentu wyjścia nie miałam zastrzeżeń. Mały wyjątek to gabinet zabiegowy, gdzie matce do dziecka nie wolno było wejść. Cierpiałam w tedy. Miałam głupie myśli, żeby tam jednak na siłę wejść i być przy dziecku. Gdyby bardziej płakała pewnie bym tak zrobiła, kto wie.
Co do większych luksusów przydałaby się klimatyzacja na salach, koszmar w taki upał leżeć w szpitalu z dzieckiem. Płaci rodzic za pobyt w szpitalu i byłabym skłonna zapłacić za tę dobę więcej niż 12 zł za to by komfort spania był lepszy. Spałam na rozkładanym fotelu, który był strasznie nie wygodny. Po jednej nocy już miałam dość. Twarde to to, wąskie. Spać na płasko nie umiem a na boku biodra mnie bolały. Tak tak powinnam się cieszyć, że w ogóle na ziemi nie spałam... no, ale to nie średniowiecze. Ostatniej nocy wskoczyłam do łóżeczka córki. Chyba nikt nie widział ;) Plus za wc w pokojach, nie trzeba było wychodzić. Również fajnie, że tv są już w salach i rolety w oknach. Do naszej dyspozycji w kuchni były naczynia, mikrofala i lodówka, ale to już chyba standard w szpitalach prawda? 
Nikt szpitali nie lubi, lecz jak już się Wam trafi to życzę takiej obsługi jaką i my miałyśmy. Przemiłych pielęgniarek i cudownych lekarzy. Pozdrawiam cały personel dziecięcy w Szpitalu w Sulęcinie.




Zdjęcia mojego autorstwa wybaczcie robione telefonem:


Michalinka z gorączką:









Leczenie lali:



Tak nawiązują się znajomości:
 


5 komentarzy:

  1. nie zazdroszczę wrażeń :(
    życzę Wam, abyście nigdy więcej nie musieli takich "atrakcji" przeżywać :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Obsluga do pozazdroszczenia, moja corka byla w kwietniu i tak dobrze nie było :(
    Zdrówka dla córci :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uhhh dobrze że już jeest poprawa i że w domku jest.życzę dużo zdrówka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję Wam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz :)
Zapraszam do obserwacji mojego bloga.